piątek, 25 lipca 2008

Raz pod wozem, raz na wozie:)




Promem dotarlysmy do Batam bez problemow...na lotnisku 2 godziny przed odlotem Marta dostala sms'a, ze nasz lot zostal przesuniety o 2 godziny. Nie bylysmy zachwycone, bo lotnisko jest wiekszym barakiem, ale dostalysmy darmowy lunch:)W koncu oddalilysmy sie od cywilizacji, co sprawilo nam duzo radosci, tym bardziej, ze Indonezyjczycy okazali sie bardzo przyjaznym i skorym do pomocy narodem.
W Dzakarcie okazalo sie, ze nasza nowa strategia, zeby planowac jak najmniej swietnie sie spradza.Zakwaterowalysmy sie w pierwszym hostelu do ktorego weszlysmy. W koncu mamy troche przestrzeni, w porownaniu do naszych poprzednich pokoi (ogromna dwojka z lazienka za 9 zl od osoby:). Dzien skonczylysmy na piwie, gdzie okazalo sie, ze tubylcy z Polska kojarza Lecha Walese i Podolskiego.
Dzien 2
Zdobylysmy mape Dzakarty, z ktorej wynikalo, ze do malowniczej, holenderskiej dzilnicy Koty powinnysmy dojsc latwo w ciagu godziny. Po pierwsze okazalo sie, ze spacerowanie po Singapurze jest sama przyjemnoscia, w porownaniu do masakrycznie zatloczonych, zagazowanych, smirdzacych zgnilizna, zastawionych i przerazliwie brudnych ulic Dzakarty. Musialysmy sie przeciskac pomiedzy samochodami, motorami, rowami sciekowymi i napastliwymi sprzedawcami. W koncu weszlysmy na pas dla autobusow, gdzie czekal na nas tylko jeden, aczkolwiek sporych rozmiarow przeciwnik. Po drugie, nasz cel okazal sie tylko malym, pustym placykiem ze szkieletami spalonych budynkow. Zeby sobie wynagrodzic trudy tej przeprawy postanowilysmy odac sie do pobliskiego parku rozrywki, reklamowanego w przewodniku jako calodobowy. Po kolejnej godzinie duszenia sie spalinami samochodow skapitulowalysmy biorac riksze silnikowa (potocznie zwana pierdzialka:)). Gdy wjechalysmy do parku placac za wstep okazalo sie, ze atrakcje sa dostepne tylko do 18:00 (byla17:00). Poza tym nie moglysmy tam nic znalezc, bo park okazal sie miastem w miescie z wlasnym ruchem ulicznym. Gdy zrezygnowane mialysmy olac wszystko i szukalysmy taksowki na powrot wypatrzylysmy mala scene i zamieszanie przy niej. Po blizszych ogledzinach wypatrzylysmy kupe jedzenia i picia na szwedzkim stole. Okazja bylo rozdanie "Jakarta Art Awards". Na poczatku niesmialo podeszlysmy do stolika z przekaskami z planem udawania wyslanniczek Gazety Wyborczej. Po tym jak nagrala nas telewizja, przyjelysmy zblazowane miny i ruszylysmy w kierunku dan glownych. Na koniec, zeby nie bylo, obejzalysmy wystawe prac konkursowych. Nie zachwycily nas, ale po raz kolejny nas obfotografowano...jutro polujemy na lokalne gazety, moze bedziemy na pierwszych stronach:)Wrocilysmy tym razem klimatyzowana taksowka i czujemy sie jak elita tego kraju:). Ruszamy w poszukiwaniu dalszych wrazen.
Selamat tinggal

Brak komentarzy: